Siódmy krok jest o liturgii. Gdy zaczynałem pisać artykuły o drogowskazach, planowałem w tym miesiącu poruszyć kwestie struktury eucharystii, tego które momenty podczas jej trwania są najważniejsze, co znaczy która postawa ciała itp. Ale będziecie musieli te informacje uzupełnić sami, bo na modlitwie Bóg postanowił zupełnie zmienić moje plany. W tym miesiącu, w którym będziemy obchodzili Wielkanoc, Pan chce przypomnieć tobie, że On jest. Zapamiętaj to zdanie i proszę żeby towarzyszyło tobie podczas całej lektury, a wierzę, że jutro inaczej podejdziesz do swojej codzienności.
Zacznijmy więc od pytania – jak można pokazać komuś, że się go kocha? Andy Andrews, człowiek okrzyknięty przez „New York Times” jednym z najbardziej wpływowych ludzi w USA, specjalista od szkoleń, motywowania w korporacjach takich jak Microsoft, czy też wykładowca prezydentów Stanów Zjednoczonych, w swojej książce „Mistrz” wskazuje na cztery języki miłości.
Pierwszym z nich jest język piesków. Każdy, kto posiada czworonoga, wie że potrzebują one słów nagradzania, bądź karcenia. Machają ogonem i cieszą się, gdy słyszą „dobry piesek”. Symbolizuje to osoby, dla których kluczowe są słowa. Kochasz mnie, to mi to powiedz. Bardzo często mężczyźni potrzebują słów uznania od kobiet, na którym im zależy, a gdy je usłyszą zyskują nadludzkie siły do wszystkiego, co dla nich robią.
Drugi język należy do kotków, to wszyscy ci, którzy potrzebują dużo dotyku, przytulenia, fizycznej bliskości. Jeśli mnie kochasz, to przytulaj mnie, masuj, pogłaskaj po twarzy.
Kolejny to złote rybki. Te to raczej wolą nie być dotykane, a słowa nie robią na nie wrażenia. Jednak oczekują nowej porcji karmy i wymienionej wody. To przykład nawiązujący do osób, które miłość sprowadzają do czynu. Mówią bliskim o swojej miłości poprzez podanie śniadania, pozmywanie naczyń, wyprasowanie koszuli, czy skoszenie trawnika.
Ostatni to skowronki, ptaki, które podobno umierają, gdy nie są słuchane. To ciche wołanie, pokazujące, że nie musisz nic mówić, dotykać, mnie, czy czegoś dla mnie robić, po prostu bądź blisko.
Jak dużo nieporozumień w naszych domach bierze się właśnie z tego, że nie rozumiemy którym językiem miłości mówi do nas rodzeństwo, czy rodzice. Przykładowo ktoś czeka aż usłyszy słowa „kocham cię”, ale współmałżonek myśli, że codzienne przejmowanie na siebie obowiązków jest lepsze niż wyznawanie miłości słowami. Bardzo łatwo o frustrację, prawda? A przecież nie ma tutaj złej woli. Takie nieporozumienie nie istnieje jednak u Tego, który sam jest Miłością. Na każdej eucharystii Jezus mówi wszystkimi czterema językami miłości, docierając do każdego ze swych dzieci w taki sposób, który jest dla niego najprostszy w odbiorze. Potrzebujesz słów? Bóg mówi do ciebie w swoim Słowie. Potrzebujesz czynów? Spójrz na ołtarz, właśnie dla ciebie umiera. Potrzebujesz dotyku? Przychodzi do ciebie w swoim Ciele i Krwi. Potrzebujesz obecności? Jest tutaj i czeka na ciebie każdego dnia.
W formacji oazowej treść siódmego kroku brzmi następująco:
„Liturgia, szczególnie eucharystyczna, jest uprzywilejowanym miejscem spotkania z Chrystusem w Duchu Świętym, znakiem objawiającym i urzeczywistniającym tajemnicę Kościoła – wspólnoty oraz źródłem i szczytem jego życia. Dlatego chcę zawsze jak najpełniej w niej uczestniczyć, a moim zaszczytem i radością jest służba w zgromadzeniu liturgicznym według zaleceń soborowej odnowy liturgii.”
Zarówno Konstytucja o liturgii świętej „Sacrosanctum concilium”, jak i Katechizm Kościoła Katolickiego (1074) wskazują w liturgii eucharystycznej źródło i szczyt życia chrześcijan. Czerpiemy z każdej mszy karmiąc się Słowem Bożym i jednocząc się z Chrystusem w komunii. Nie ma bliższego spotkania z Panem, niż to, które dokonuje się w tym czasie, a nawet aniołowie zazdroszczą nam takiego zjednoczenia z Jezusem. Wychodząc z kościoła jesteśmy jak żywa monstrancja, niesiemy Go innym do naszych domów, szkół, zakładów pracy. Bóg jest obecny. Czy naprawdę w to wierzymy? Czasami słuchając wulgaryzmów, których używamy, albo tego jak plotkujemy o innych, zachowujemy się tak, jakby On wcale nie był wtedy przy nas, a przecież nie został w kościele. Łatwo o wrażenie, że wierzymy w Boga, który jest w pacierzu, czy w świątyni, ale nie ma Go już w pracy, szkole, wśród przyjaciół. Schodzimy ze szczytu, gdzie wytrysnęło dla nas najlepsze źródło, a gdy już znów znajdziemy się wśród innych, żyjemy tak, jakby nic istotnego się nie wydarzyło. Jakże często mówimy, że idziemy do kościoła, a nie pomyślimy nawet, że idziemy spotkać się z Nim.
Mnie osobiście wychowało codzienne chodzenie na mszę świętą. Pamiętam gdy jako młody chłopiec każdego dnia służyłem do mszy, wylewając przed Bogiem młodzieńcze problemy i marzenia. W pamięci szczególnie wspominam pewnego starszego pana, który również służył przy ołtarzu, a musiał mieć ponad siedemdziesiąt lat. Stał po żołniersku, wyprostowany, na baczność, a laskę wieszał na łokciu, żeby nie przeszkadzała gdy podawał ampułki. Było i jest jeszcze kilku takich Bohaterów w mojej parafii, którzy od małego pokazywali mi co oznacza sumienność, wymaganie od siebie, bycie zawsze, gdy kościół tego potrzebuje. Bóg dzięki tym ludziom ukształtował moje najważniejsze cechy, ale przede wszystkim mogłem być najbliżej Niego, prawie na wyciągnięcie ręki, gdy na ołtarzu oddawał się dla mnie.
Zadanie domowe:
- Czym jest msza święta?
- Z jakich części się ona składa?
- Czy odczuwam potrzebę bycia na mszy nie tylko w niedzielę?
- Co tak naprawdę dzieje się w trakcie mszy świętej?
- Odsłuchaj któreś z nagrań z youtube.pl pt. „Tajemnica Eucharystii – Catalina Rivas” (tylko dla chętnych, zadanie z gwiazdką)
Marek Juckiewicz